Prezentuje moje wprawki z suchą pastelą i kredkami akwarelowymi.
0 Komentarze
Pomysły wydają się być czymś niezwykle cennym, a już zwłaszcza pomysły dobre. W świecie materialistycznym cenne są rzeczy rzadkie, trudne do zdobycia. Czy pomysły, w tym te dobre, są rzadkie? Moim zdaniem nie i uświadomienie sobie tego faktu było dla mnie doświadczeniem uwalniającym niezwykłą energię do działania. Jak zdarza się nam działać, kiedy uznajemy pomysły za coś rzadkiego? Trafiamy na dobry pomysł i zaczynamy nad nim pracować. Załóżmy że to pomysł na opowiadanie albo na nowy produkt naszej firmy. Układamy plan działania, zaczynamy i w pewnym momencie zwalniamy, a często zatrzymujemy się zupełnie. Bo w opowiadaniu jakaś scena jest niedopracowana, a co do prezentacji produktu przed zarządem mamy wątpliwości, czy jest wystarczająco przekonująca. Szukamy perfekcji, bo przecież nasz cenny, rzadki pomysł nie może się zmarnować z powodu wad w realizacji. Czasem nawet zdarza się, że pomysł nigdy nie zostanie wykorzystany, bo tylko hołubimy go w myślach i czekamy na moment, gdy będziemy wystarczająco gotowi by dobrze go zrealizować Moment ten albo nigdy nie nadchodzi albo wyprzedza nas konkurencja. Przejmujemy się losem cennego pomysłu, dokładamy sobie stresu i chronimy swoje idee przed krytyką, nawet tą konstruktywną. Jak zdarza sie nam działać gdy traktujemy pomysły jak coś czego jest wręcz w nadmiarze? Moim zdaniem wtedy dość energicznie wprowadzamy je w życie, zależy nam na szybkiej weryfikacji czy faktycznie są dobre. Nie blokujemy się na perfekcjonizmie, nie stresujemy się tak bardzo i o ile nie zapędzimy się w pułapkę słomianego zapału to sprawy szybko nabierają tempa. Nie chronimy naszego cennego pomysłu, jesteśmy bardziej otwarci na krytykę, co pozwala ulepszać pomysł. Nie boimy się porażki ani nie wydaje się ona tak bolesna. W końcu to tylko pomysł, jutro będzie kolejny, albo i dziesięć. Od kiedy traktuję pomysły jak coś zupełnie powszedniego robię znacznie więcej ciekawych rzeczy, twórczych rzeczy, rozwijających rzeczy. Działam z lekkością i swobodą. Prezentacją mojego pomysłu na aplikację przed managerami w mojej firmie przejmuję się tylko na tyle by mieć pewność, że mam wszystkie istotne argumenty. Jak im się nie spodoba to wiem, że kolejny pomysł się pojawi. Nie muszę traktować tego obecnego jak szansę jedyną w życiu. Wspaniałe. W dodatku myślenie, że pomysły same nie są rzadkie, oprócz tego że daje lepsze efekty, to jest prawdą. Opinia, że pomysły są rzadkie, nie jest prawdziwa. Jest tylko wytworem naszego postrzegania. Często nie rejestrujemy pomysłów, przelatują przez nasze głowy niezauważone, albo szybko są odrzucane przez wewnętrznego krytyka. Jeśli ich nie zapisujemy to bardzo łatwo ulatują z naszej, pamięci jakby ich w ogóle nigdy nie było. Ja zaczęłam dostrzegać bogactwo swoich pomysłów gdy zaczęłam pisać tzw “poranne strony” czyli coś na kształt dziennika (to narzędzie z książki “Droga artysty” Julii Cameron, o której prawie na pewno kiedyś napiszę więcej). Z zapisywanych stron wręcz wylewają się pomysły na aplikacje, książki, historie, przygody. W zasadzie teraz to szukam już metody na zarządzanie pomysłami, bo tak wiele ich jest. Jestem pewna, że nie jestem wyjątkiem i że każdy jest pełen pomysłów. Trzeba tylko odnaleźć swoją metodę ich dostrzegania. I zacząć je realizować. Pomysły są przereklamowane, ich realizacja to jest dopiero coś! Kolejny z mojej kolekcji ulubionych filmów. Tym razem o tym, jak wiele wysiłku trzeba włożyć w zdobycie nowej umiejętności. Coś dla wszystkich, którzy słyszeli o 10 000 godzin i których ta liczba zniechęca. Do nauki można podejść inaczej. Wystarczy być osobą aktywną lub ledwie liznąć tematyki rozwoju osobistego by zetknąć się z zagadnieniem wyznaczania sobie celów. Większość pracodawców chcących dbać o rozwój swoich pracowników ma specjalne programy w których wyznacza się cele roczne i rozlicza z ich osiągnięcia. “Dąż do celu” to niemalże mantra większości specjalistów od motywacji. “Stawiaj sobie cele, realne mierzalne, określ terminy realizacji” radzą blogi, poradniki i przełożony... ale nie Scott Adams (tak ten od Dilberta). Książka “How to Fail at Almost Everything and Still Win Big” to jedna z lepszych pozycji na temat rozwoju osobistego jaka ostatnio wpadła mi w ręce. Jedna z myśli tam się pojawiających to “goals are for losers”. Myśl nieco szalona, zwłaszcza jeśli wyrwie się ją z kontekstu, ale dla mnie ma sens wręcz uzdrawiający. Scott twierdzi, że zamiast stawiać sobie szczegółowe, sprecyzowane cele lepiej mieć system, który sprawia, że zmierzamy w obranym kierunku. System to przyjęcie pewnej zasady regularnego postępowania. Jeśli o odchudzaniu myślimy w kategoriach celu, to wyznaczamy sobie ile chcemy ważyć. Przez cały proces diety liczymy ile jeszcze brakuje, czy dostatecznie szybko gubimy kilogramy. Skutkuje to tym, że popadamy czasem w zniechęcenie, gdy sprawy nie idą po naszej myśli. Na koniec po osiągnięciu celu po krótkiej euforii łatwo popadamy w stagnację i niezwykle często efekt jojo. Jeśli do odchudzania podejdziemy w kategoriach systemu, powiedzmy przyjmiemy system “ćwiczę codziennie 40 minut”, to smak sukcesu możemy czuć każdego dnia, gdy ćwiczymy, a nie tylko wtedy gdy waga wskaże wymarzoną liczbę kilogramów. Nie frustrujemy się ciągłym mierzeniem drogi, ani wybojami na które na niej trafimy. Takie podejście zwiększa znacznie szansę na sukces jakim jest cieszenie się atrakcyjną sylwetką i zdrowiem. Na większość rzeczy można wymyślić system. Na awans, na znalezienie pracy, naukę języka. Podejście systemowe minimalizuje też strach przed porażką, który często zwyczajnie blokuje działanie. Nie zawiera ryzyka wstydu (choćby przed samym sobą) gdy celu nie osiągniemy w wyznaczonym terminie. Od kiedy przyjęłam ten sposób myślenia jestem dużo bardziej aktywna i czuję, że mój rozwój nabrał dynamiki. Cele są przereklamowane. Liczy się dobry system. Krótko i na temat.
Jakiś czas temu tworząc swoją stronę szukałam rozwiązania mojego problemu pt. “Przydało by mi się jakieś ładne zdjęcie”. Przeszukując zasoby internetu trafiłam na portal unsplash i tam zostałam. Zdjęc jest tam do wyboru tysięce, wszystko za darmo. Polecam przedewszystkim blogerom. Ponieważ jestem zdania, że nie można tylko brać, wrzucam tam również swoje zdjęcia unsplash.com/@poziomkaa Z ostatniego urlopu w Portugalii przywiozłam kilka zdjęć, które obrazują kilka myśli o byciu twórczym. Bycie artystą bywa tylko kwestią tupetu |
Lizbona i sklep, który wygląda jak magiczny sklep z zabawkami, ale jedyne co sprzedaje to sardynki w puszce. Można sobie kupić puszkę sardynek ze swoim rokiem urodzenia. Całe ściany pełne kolorowych puszek sardynek, puszki sardynek kręcące się na diabelskim młynie, światła jak w wesołym miasteczku. Serio to tylko sardynki w puszce. |
W różnorodności ludzkich gustów znajdzie się miejsce na wszystko
Przedstawiam mój absolutnie ulubiony filmik na yt - występ Mel Robbins na TEDx w San Francisco. Powodów jest kilka. Po pierwsze Mel jest moim zdaniem świetnym mówcą. W tej mowie zawarła mnóstwo treści (praktycznie wszystkie główne myśli jednej ze swoich książek), a podała je tak, że pamięta się je i wystąpienie nie sprawia wrażenia przeładowanego. Jest to też świetny przykład mowy skupiającej się na odbiorcy. Uwielbiam czuć, że mówca jest na scenie dla mnie, że występuje żeby mi coś ofiarować, a nie zaspokoić swoje ego lansem na scenie. Po drugie uważam przekaz mowy za niezwykle trafny i wartościowy. Zmienił moje podejście do motywacji. Oglądałam go wiele razy, za każdym razem wyrywał mnie z zastoju. To moje błyskawiczne lekarstwo na “nie chce mi się i nie mam motywacji”. O co chodzi dokładnie, zobaczcie sami. | |
Ten blog powstał aby zwiększać moje zaangażowanie w rozwój w zakresie wystąpień publicznych i działalności w Toastmasters. Naturalną konsekwencją odejścia od Toastmasters było więc zawieszenie działalności bloga. Bardzo dobrze wspominam jednak tamtą przygodę z pisaniem i chciałabym by teraz blog zaktywizował mnie w innych moich projektach. Dobrze wspominam również Toastmasters i planuję podjąć pewne kroki, które być może przywrócą mnie na łono organizacji. Nie obiecuję jednak tematów z tym związanych, bo nie wiem czy moje kroki zakończą się sukcesem, a rozstaje są dość szerokie, bo od co najmniej półtora roku nie byłam na spotkaniu, o którym miałabym do powiedzenia więcej dobrego niż złego.
O czym będzie?
O tym co czytam, co oglądam, co piszę i co tworzę. Nadal bardzo mocno siedzę w temacie samorozwoju. Odkrywam nowe rady, autorów i tytuły, testuje nowe podejścia (skutecznie, ostatnio przebudowałam swój styl żywienia, 11 kg mniej). Będzie też o podróżach, będą zdjęcia. Będzie o zawiłościach mojej drogi zawodowej.
Tak to blog egoistyczny. Tworzę go przede wszystkim dla siebie. Dla energii, jako pamiętnik.
Być może ktoś postronny znajdzie tu motywację lub radę dla siebie, oboje wtedy wygrywamy.
Tak to blog egoistyczny. Tworzę go przede wszystkim dla siebie. Dla energii, jako pamiętnik.
Być może ktoś postronny znajdzie tu motywację lub radę dla siebie, oboje wtedy wygrywamy.
Wczoraj byłam na drugich urodzinach klubu Toastmasters Asbiro. Spotkanie niezwykle trafiło w mój gust. Nie chodzi tylko o salę pływającą na wodach portu czerniakowskiego czy atmosferę. Rozchodzi się o to, o co zawsze się rozchodzi w toastmasters, czyli o mowę. Czyją? Rafał Staszek vel Staszewski nie po raz pierwszy trafił dokładnie w 10 poziomkowego gustu. Było o inspiracji, ale szczególnie zwróciła moją uwagę myśl o inspiracji rzeczami drobnymi, prostymi czy wręcz codziennymi. Lubię tę myśl. Poczułam się jakby Staszek podszedł do mojej komody wyciągnął mój najmilszy, najmiększy i najcieplejszy sweter i powiedział „Jak jest Ci zimno, to załóż ten sweter. Chyba nie zapomniałaś, że go masz?”. Tymczasem ja faktycznie zapomniałam, szczękałam zębami z chłodu. Dzięki Staszku!
Drobiazgi. Uważność dnia codziennego. Każda chwila może być początkiem czegoś wielkiego, każda może być absolutnie wyjątkowym ogniwem w łańcuchu zdarzeń (łańcuch zdarzeń z kolej pożyczyłam od Jerzego Kostowskiego) niezależnie jak przeciętnym momentem nam się wydaje. Oczywiście nie każda chwila jest taka...na szczęście ;) Gdy jednak życie się jakoś zablokuje, gdy nie idzie po myśli, gdy jest miałkie, jakieś nie takie to myśl, że w każdej chwili może przyjść przełom jest pocieszająca. Ważne tylko tego okruchu nie przegapić.
Pięć lat temu, też wiosną moje życie nadawało się do wystawienia w jakiejś gablotce jako perfekcyjne zobrazowanie słowa „stagnacja”. Praca 9-17, w której robiłam ciągle to samo. Wracałam do domu gdzie gotowałam to samo i w podobny sposób „zabijałam wieczór”. Tego akurat dnia zamiast gier zachciało mi się kreskówek. Jakby mi ktoś powiedział co wyniknie z powodu owej chęci (np. to że pisze wpis na blogu w ramach prokrastynacji nauki do egzaminu z techniki mikroprocesorowej) to potraktowałabym tego kogoś jak czubka. A jednak. Lubię anime i siedziałam sobie losowo przeglądając portal z recenzjami. Wyobraźcie sobie taką znudzoną, zblazowaną Poziomkę, łokieć oparty o blat, broda podparta, życia w tym prawie nie ma, palec od niechcenia klika co i raz na ”Losowa recenzja”. Iście „lifechanging moment” chciałoby się rzec. W którejś z kolejnych recenzji oczy wyłapują zdanie „Gdyby ktoś miesiąc temu powiedział mi, że z wypiekami na twarzy będę czekać na kolejny odcinek anime o grze planszowej, zostałby wyśmiany„. Serio? Ktoś kupuje taką recenzję? Dobra, mądralo, zobaczymy czym żeś się tak zachwycił. Anime to było „Hikaru no go”, zostało przez mnie pochłonięte w tempie błyskawicznym, rzuciłam się też na zasady gry w go. Najpierw był komputer, później prelekcja o go w popkulturze na Polconie w Poznaniu, później warszawski klub, który spotykał się wtedy na Wilczej, pierwsze turnieje, letnia szkoła go, lekcje, nawet turniej w Brukseli. Co najważniejsze byli ludzie! Dziś, choć w go nie gram od 3 lat, nadal odczuwam ich wpływ. Przyjaźnie przenosiły się na inny grunt, znajomości jedne przetrwały inne nie, ale w między czasie zostałam zainspirowana między innymi do zmiany zawodu. Być może gdyby nie go, to do tej pory bym robiła to samo i raczej na pewno nie studiowałabym elektrotechniki. To tamten klub nauczył mnie też, że lubię być z ludźmi, sprawił i że teraz szukałam takim miejsc jak master-mind czy toastmasters. Niemalże kręci mi się w głowie, gdy próbuję ogarnąć myślami, jak wiele wydarzyło się tylko z powodu tego jednego z pozoru zwyczajnego wieczoru.
Takich historii mam więcej:
„O tym jak Poziomka miała tamagotchi”
„O tym jak Poziomka w 5 minut się spakowała i wybiegła na autobus, bo zadzwonił kumpel i spytał czy chce na weekend na żagle”
„O tym jak Poziomka dostała w służbowym mailu nie służbowe pytanie”
„O tym jak Poziomka poszła na konwent, bo był po drugiej stronie ulicy i nie wypadało nie iść”
„O tym jak Poziomka oglądała serial, a tam był Nick Patrick Harris, a Aerosmith grało w Łodzi”
„O tym jak Poziomka przegrała, więc poszła na integrację Asbiro”
Zwyczajne momenty, które przerodziły się w wielkie otwarte wrota do nowych przygód i ludzi.
Jeśli jest mdło, smutno, nijako - dobrze jest sobie przypomnieć, że nigdy nie wiadomo kiedy i jak trafi się „ten moment”.
Oczy otwarte na drobiazgi!
Jeszcze raz dzięki za sweter :)
Drobiazgi. Uważność dnia codziennego. Każda chwila może być początkiem czegoś wielkiego, każda może być absolutnie wyjątkowym ogniwem w łańcuchu zdarzeń (łańcuch zdarzeń z kolej pożyczyłam od Jerzego Kostowskiego) niezależnie jak przeciętnym momentem nam się wydaje. Oczywiście nie każda chwila jest taka...na szczęście ;) Gdy jednak życie się jakoś zablokuje, gdy nie idzie po myśli, gdy jest miałkie, jakieś nie takie to myśl, że w każdej chwili może przyjść przełom jest pocieszająca. Ważne tylko tego okruchu nie przegapić.
Pięć lat temu, też wiosną moje życie nadawało się do wystawienia w jakiejś gablotce jako perfekcyjne zobrazowanie słowa „stagnacja”. Praca 9-17, w której robiłam ciągle to samo. Wracałam do domu gdzie gotowałam to samo i w podobny sposób „zabijałam wieczór”. Tego akurat dnia zamiast gier zachciało mi się kreskówek. Jakby mi ktoś powiedział co wyniknie z powodu owej chęci (np. to że pisze wpis na blogu w ramach prokrastynacji nauki do egzaminu z techniki mikroprocesorowej) to potraktowałabym tego kogoś jak czubka. A jednak. Lubię anime i siedziałam sobie losowo przeglądając portal z recenzjami. Wyobraźcie sobie taką znudzoną, zblazowaną Poziomkę, łokieć oparty o blat, broda podparta, życia w tym prawie nie ma, palec od niechcenia klika co i raz na ”Losowa recenzja”. Iście „lifechanging moment” chciałoby się rzec. W którejś z kolejnych recenzji oczy wyłapują zdanie „Gdyby ktoś miesiąc temu powiedział mi, że z wypiekami na twarzy będę czekać na kolejny odcinek anime o grze planszowej, zostałby wyśmiany„. Serio? Ktoś kupuje taką recenzję? Dobra, mądralo, zobaczymy czym żeś się tak zachwycił. Anime to było „Hikaru no go”, zostało przez mnie pochłonięte w tempie błyskawicznym, rzuciłam się też na zasady gry w go. Najpierw był komputer, później prelekcja o go w popkulturze na Polconie w Poznaniu, później warszawski klub, który spotykał się wtedy na Wilczej, pierwsze turnieje, letnia szkoła go, lekcje, nawet turniej w Brukseli. Co najważniejsze byli ludzie! Dziś, choć w go nie gram od 3 lat, nadal odczuwam ich wpływ. Przyjaźnie przenosiły się na inny grunt, znajomości jedne przetrwały inne nie, ale w między czasie zostałam zainspirowana między innymi do zmiany zawodu. Być może gdyby nie go, to do tej pory bym robiła to samo i raczej na pewno nie studiowałabym elektrotechniki. To tamten klub nauczył mnie też, że lubię być z ludźmi, sprawił i że teraz szukałam takim miejsc jak master-mind czy toastmasters. Niemalże kręci mi się w głowie, gdy próbuję ogarnąć myślami, jak wiele wydarzyło się tylko z powodu tego jednego z pozoru zwyczajnego wieczoru.
Takich historii mam więcej:
„O tym jak Poziomka miała tamagotchi”
„O tym jak Poziomka w 5 minut się spakowała i wybiegła na autobus, bo zadzwonił kumpel i spytał czy chce na weekend na żagle”
„O tym jak Poziomka dostała w służbowym mailu nie służbowe pytanie”
„O tym jak Poziomka poszła na konwent, bo był po drugiej stronie ulicy i nie wypadało nie iść”
„O tym jak Poziomka oglądała serial, a tam był Nick Patrick Harris, a Aerosmith grało w Łodzi”
„O tym jak Poziomka przegrała, więc poszła na integrację Asbiro”
Zwyczajne momenty, które przerodziły się w wielkie otwarte wrota do nowych przygód i ludzi.
Jeśli jest mdło, smutno, nijako - dobrze jest sobie przypomnieć, że nigdy nie wiadomo kiedy i jak trafi się „ten moment”.
Oczy otwarte na drobiazgi!
Jeszcze raz dzięki za sweter :)
Gdy półtora roku temu zakładałam ten blog jednym z celów, który mi przyświecał było trenowanie pisania. Choć nieczęsto pojawiają się tu wpisy to te kilkanaście miesięcy były czasem gdy pisałam znacznie więcej niż wcześniej. Mogłoby się wydawać, że to takie nic. Jeden tekst w miesiącu, cóż to jest? Co jednak zmieniło się przez ten czas?
Po pierwsze - nabrałam odwagi do pisania. Chętnie podejmuję się pisania. Coraz częściej przygotowuję notatki czy pisma w pracy. Podjęłam się również redakcji tekstów na stronę mojego klubu House of Toastmasters
Po drugie - pisanie mów nauczyło mnie brania pod uwagę punktu widzenie odbiorcy. Krótka forma wypowiedzi (ok 600 słów) zmusiła mnie do nauczenia się skupiania dla konkretach, upraszczania komunikatu i odpowiedniego doboru słownictwa. Widzę u siebie postępy.
Osiągnęłam dużo czy mało?
Przez ten cały czas wydawało się że robię niewiele, że kroczki są małe. Można by mieć wątpliwości czy takimi dziecięcymi kroczkami da się gdzieś dojść? Ku mojemu zaskoczeniu czas robi swoje i w pewnym momencie, wręcz niezauważenie duże rzeczy są w zasięgu ręki.
W październiku zeszłego roku jedna z moich cudownych szefowych spytała, czy byłabym zainteresowana zebraniem informacji i napisaniem artykułu. Byłam. Powstawał długo. Najpierw pomysł, później zbieranie informacji, pisanie tekstu. To było wiele małych kroczków uwieńczonych sukcesem. Artykuł spotkał się z dużym uznaniem redaktor naczelnej i ukazał w marcowym wydaniu Rynku Elektrycznego. Pękam z dumy. Moje nazwisko w czasopiśmie. Dla mnie to twardy dowód na to, że nie ważne jak małe kroczki robisz, zajdziesz tam dokąd wędrujesz. Wiwat małe kroczki!
Po pierwsze - nabrałam odwagi do pisania. Chętnie podejmuję się pisania. Coraz częściej przygotowuję notatki czy pisma w pracy. Podjęłam się również redakcji tekstów na stronę mojego klubu House of Toastmasters
Po drugie - pisanie mów nauczyło mnie brania pod uwagę punktu widzenie odbiorcy. Krótka forma wypowiedzi (ok 600 słów) zmusiła mnie do nauczenia się skupiania dla konkretach, upraszczania komunikatu i odpowiedniego doboru słownictwa. Widzę u siebie postępy.
Osiągnęłam dużo czy mało?
Przez ten cały czas wydawało się że robię niewiele, że kroczki są małe. Można by mieć wątpliwości czy takimi dziecięcymi kroczkami da się gdzieś dojść? Ku mojemu zaskoczeniu czas robi swoje i w pewnym momencie, wręcz niezauważenie duże rzeczy są w zasięgu ręki.
W październiku zeszłego roku jedna z moich cudownych szefowych spytała, czy byłabym zainteresowana zebraniem informacji i napisaniem artykułu. Byłam. Powstawał długo. Najpierw pomysł, później zbieranie informacji, pisanie tekstu. To było wiele małych kroczków uwieńczonych sukcesem. Artykuł spotkał się z dużym uznaniem redaktor naczelnej i ukazał w marcowym wydaniu Rynku Elektrycznego. Pękam z dumy. Moje nazwisko w czasopiśmie. Dla mnie to twardy dowód na to, że nie ważne jak małe kroczki robisz, zajdziesz tam dokąd wędrujesz. Wiwat małe kroczki!
Agnieszka "Poziomka" Ziomek
Programistka, artystka, minimalistka.
- mój instagram -
- mój unsplash -
- moje opowi -
Archiwum
Czerwiec 2020
Maj 2020
Październik 2019
Sierpień 2019
Luty 2019
Sierpień 2018
Lipiec 2018
Czerwiec 2018
Maj 2018
Czerwiec 2016
Kwiecień 2016
Marzec 2016
Luty 2016
Grudzień 2015
Wrzesień 2015
Sierpień 2015
Lipiec 2015
Maj 2015
Kwiecień 2015
Marzec 2015
Luty 2015
Styczeń 2015
Grudzień 2014
Listopad 2014
Październik 2014
Kategorie
Wszystkie
Gry Fabularne
Moje Prace
Przemawianie
Rozwój Osobisty