Jednym z bardzo istotnych przekonań, w którym utwierdziło mnie bycie członkiem Toastmasters jest to, że lubię ludzi. Dłuższy już czas czułam, że nie chcę mieć pracy ograniczonej do interakcji z komputerem, ale to czas spędzony w klubie nadał tym myślom odpowiedni kształt. To klub stał się progiem mojej obecnej drogi zawodowej, z której jestem bardzo zadowolona.
Latem 2015, po roku członkostwa było dla mnie oczywiste, że: - uwielbiam tzw. networking, nawet jeśli nie zawsze mi wychodzi profesjonalnie - uwielbiam imprezy gdzie spotykają się ludzie o wspólnych zainteresowaniach typu konferencje, konwenty, targi - uwielbiam występować publicznie i słuchać wystąpień innych na interesujące mnie tematy Zaczęłam się rozglądać w jaki sposób połączyć mój obecny techniczny kierunek edukacji z moim gustem i chęcią pracy z ludźmi i dla ludzi. Niczym gwiazdka z nieba wpadło mi w ręce ogłoszenie o pracy w wydawnictwie branżowym, przy organizacji konferencji. Wysłałam aplikację licząc, że wymienienie w CV doświadczeń klubowych i działań w fandomie wystarczy za doświadczenie. Moje wcześniejsze posady, zupełnie nie wspierały rozwoju zdolności interpersonalnych i 8 lat pracy ujęłam jednym lakonicznym zdaniem. Wystarczyło! Już w sierpniu miałam okazję pracować przy pierwszym w Polsce kongresie dotyczącym Oświetlenia LED. Moja obecna praca w reklamie w branżowym wydawnictwie jest strzałem w dziesiątkę. Po pierwsze: na trzecim roku studiów na elektrotechnice praca, która wymaga zapoznania się z rynkiem elektrotechnicznym buduje mi ogromną bazę wiedzy. Po drugie: codziennie kontaktuję się z ludźmi czy to mailowo czy telefonicznie, codziennie rozwijam swoje umiejętności komunikacji, a robię to z odwagą nabytą w klubie. Po trzecie: bywam na konferencjach i targach, gdzie poznaję nowych ludzi. Bycie toastmasterem skutecznie oduczyło mnie „podpierania ścian”. Zawsze znajdę towarzyszy rozmowy i nie onieśmielają mnie wysokie stanowiska współuczestników. Po czwarte: kontakt z branżą nakręca moją edukację, stymuluje do poszerzania wiedzy i o dziwo generuje tematy do wystąpień. Wierzę, że możliwość wystąpienia na imprezie branżowej, to tylko kwestia czasu. Wiem że będę dobra. Po piąte: praca „w pobliżu” tekstów i duże szanse na to, że blogowe wprawki i pisanie mów staną się małym wstępem do prawdziwych publikacji. Po niecałym pół roku jestem zachwycona tym, jak wiele synergii można odnaleźć w życiu zawodowym. Chciałabym zostać specjalistą od oświetlenia, móc o tym edukować, pomagać promować nowoczesne technologie. Są na to ogromne szanse, bo każda sfera mojego życia zawodowa, akademicka i hobbystyczna dokłada cegiełkę (czy raczej kostkę brukową) to tej drogi. Jeśli sądzić po owocach, to bycie aktywnym toastmasterem jest najbardziej obfitą w plony decyzją ostatnich lat. Tym czasem zapraszam 13.01.2016 o godzinie 18:15 na spotkanie klubu Toastmasters Leaders do Szkoły Biznesu przy ulicy Koszykowej 79, gdzie wygłoszę mowę „Niebo?” (projekt 7 z Podręcznika Kompetentnego mówcy czyli "Zbierz informacje")
0 Komentarze
Od kilku miesięcy nie pisałam. Nie pisałam, bo nie przemawiałam. Moją uwagę zajęły inne sprawy i tematy, ale nadal wszystko się wiąże z przygodą w Toastmasters oraz z poszukiwaniem swoich ścieżek. Tym razem na nieco szerszych wodach.
Ścieżki były dwie, jedna zamieniła się w szlak, po którym wędruje mi się znakomicie. Druga okazała się ślepym zaułkiem, który kosztował mnie czas i energię, którą mogłam spożytkować zupełnie inaczej. Dziś o tej drugiej drodze i przemyśleniach z nią związanych. Na tą pierwszą będzie na tym blogu jeszcze dużo miejsca. Uwielbiam Jim’a Carrey’a i na liście moich ulubionych filmów jest „Yes Man”, w którym aktor ten gra główną rolę. Dla tych co nie znają filmu słowo wprowadzenia. Główny bohater filmu zaczyna jako nieudacznik, lecz jego życie odmienia coś na kształt wykładu motywacyjnego - mów „tak” na wszelkie okazje. Bohater jest przekonany że rzucono na niego klątwę i przyjmuje wszystkie trafiające się propozycje. Jego życie cudownie się odmienia. Staje się ekscytujące, a on zyskuje nowych przyjaciół i poznaje wyjątkową dziewczynę. Całość akcji krąży wokół wątku miłosnego i perypetii w finale. Mam (czy może miałam) w sobie dużo z takiego “yes mana”. Bardzo chętnie łapię okazje, łatwo mnie namówić do udziału w jakimś przedsięwzięciu, bardzo łatwo mi próbować nowych rzeczy. Często mówię “tak” bez zastanowienia. Wiele wspaniałych rzeczy wydarzyło się w moim życiu tylko dlatego, że spontanicznie się na coś zgodziłam, czy złapałam w locie jakąś okazję. Odwaga, pewność siebie, to że nie rozważam w nieskończoność różnych opcji, to zalety takiej postawy, ale w ostatnim półroczu wpadłam w końcu w pułapkę takiego myślenia. Zbliżały się wybory klubowe i zaproponowano mi żebym kandydowała na stanowisko vice prezesa do spraw członkowskich. Sama nie miałam takiego pomysłu, rozważałam może jedynie powtórne kandydowanie na sekretarza, bo ta rola bardzo mi pasowała. No ale skoro inni twierdzą, że będę znakomita w tej funkcji, skoro poprzednio spontaniczna zgoda na sekretarza tak bardzo wyszła mi na dobre, to czemu nie :) Zgodziłam się, dostałam dużo poparcia, napisałam dobrą mowę wyborczą i wygrałam. Zrobiłam wszystko poza zastanowieniem się, po co to robię...i zmarnowałam pół roku. W klubie uwielbiałam rozmawiać z innymi klubowiczami, wiedzieć co u nich słychać, rozmawiać o mowach, wymieniać się opiniami, uczyć nowych rzeczy. Teraz co tydzień przed spotkaniem rozmawiałam z gośćmi, na przerwie również, a na koniec prowadziłam dla nich spotkanie. Owszem część z nich stała się klubowiczami, ale wielu widziałam tylko raz. Na tych rozmowach zyskiwał klub, ale nie ja. Ja tylko traciłam te chwile, które w klubie uwielbiałam, bo nawiązywanie nowych znajomości to nie było coś, czego musiałabym się uczyć. Drugim aspektem mojej pracy było pilnowanie korespondencji z gośćmi i procedury ich zapisu. Nic trudnego i przez pół roku nie znalazłam w tym aspekcie mojej pracy nic rozwojowego. Owszem pewnie mogłabym znaleźć liderskie zdania, które by mnie rozwinęły, ale zwyczajnie nie wydało mi się to atrakcyjne. To co odnalazłam to informacja o sobie samej, że ja liderem wcale być nie lubię. Najprawdopodobniej można było to rozegrać zupełnie inaczej, zmienić nastawienie. Jednak u mnie skończyło się frustracją, brakiem energii do przygotowanie mów i tym że w połowie kadencji marzyłam o tym by się skończyła. Główną przyczyną tego stanu rzeczy jest fakt, że ruszyłam na tą ścieżkę nie wiedząc, co chcę osiągnąć. Owszem był klubowy plan dotyczący liczby członków, odnowień itd., ten plan zrealizowałam znakomicie, ale nawet nie odczuwam dumy z tego powodu. Zabrakło mojego osobistego planu, celów, sfery rozwoju. Ta droga była jak sesja w Apocalypse World, którą grałam jakiś rok temu. To system w którym nie ma scenariusza, pomysły na wydarzenia powstają spontanicznie na bazie tego kim są postaci i jakie łączą je relacje. Często przygoda nie ma celu lub długo jej cel jest niejasny. Taka historia jest miałka, nie bawi mnie. Nigdy więcej nie sięgnęłam po ten system. Podobnie jest z improwizacją, zaczynasz od słowa sceny i tworzysz coś, ale nie wiesz dokąd idziesz i po co. Ostatnio byłam na spektaklu grupy improwizacyjnej znajomego i poczułam dokładnie to samo uczucie co po tamtej sesji. To samo co czuję do tej kadencji - poczucie zmarnowanego czasu i sił na coś co donikąd nie prowadzi, nie daje żadnej nagrody. Nic nie osiągasz, nic nie zyskujesz, zostajesz bez puenty, bez nowej wiedzy, ot przeleciało przez palce. Nie wiem czy to kwestia wieku czy ograniczonego czasu, ale nie chce już wiele angażować w aktywności, które nie dają tej nagrody, poczucia osiągnięcia czegoś, dotarcia do celu. O wiele lepiej czuję się robiąc rzeczy, o których wiem po co je robię. Idąc ścieżkami, o których mniej więcej wiem dokąd prowadzą. Lubię grać przygody mają jasny cel nawet jeśli jest tak trywialny jak “zdobądź skarb”. Lubię książki i filmy, które są o czymś konkretnym i od początku jest jasne o czym są. Stałam się osobą, która lubi wiedzieć dokąd idzie i gdzie się znajduje. Coraz mniej w moim życiu miejsca na “teraz szybko zanim dotrze do nas, że to bez sensu”. Być może w następnym roku zrobię mniej niż w tym, ale zamierzam wiedzieć dlaczego robię co robię i wędrować przez życie z mapą. Za to liczę, że będzie to rok wolny od frustracji i zagubienia. Zaczynam od powrotu na klubową scenę. Najbliższa mowa już 13 stycznia, a niedługo wpis o tej drugiej, zaplanowanej drodze. |
Agnieszka "Poziomka" ZiomekProgramistka, artystka, minimalistka. Archiwum
Czerwiec 2020
Kategorie
Wszystkie
|