Grudzień jest dziwnym miesiącem, pokrętnym i zaskakującym. Powiedziałabym nawet, że największym dowcipnisiem ze wszystkich miesięcy. Choćby pogoda. Jednego dnia brunatna ziemia, łyse brązowe drzewa i ciemna zasłona chmur. Mam wrażenie, że te ciężkie grube chmury przytłoczą mnie zupełnie, wyduszając życiowa energię. Następnego poranka, dla odmiany, błękitne niebo, słońce i świat przyozdobiony skrzącym, białym śniegiem. Jasne promienie słońca zdają się wyciągać do mnie rękę przez przejrzyste mroźne powietrze w zachęcie do lotu, prawie czuję palce stóp odrywające się od ziemi. Najkrótsze dni w roku zachęcają do melancholii, zaszycia się pod kocem z książką i kubkiem kakao, wionie nieco smutkiem i ciemnością. Z drugiej strony to w grudniu wypadają najradośniejsze i najbardziej kolorowe święta w roku. W domach choinki, stroiki, na ulicach tysiące światełek. Zaproszenia towarzyskie sypią się z każdej strony, ja nie odmawiam żadnemu i zaczynam sypać własnymi. Wieczory z książką jakoś rzadko się trafiają. Jednak najbardziej szalony w grudniu jest los, czy „dzianiem się„ może bym to coś nazwała. To trochę tak jakby moje życie było trochę jak instytucja państwowa, w której w grudniu urzędnicy orientują się, że mają niewydany budżet zdarzeń na mijający rok. Przystępują wiec do histerycznego wydawania. Wszystkiego. Zawirowań losu, sukcesów, nowych znajomości, nowej wiedzy i obowiązków, decyzji do podjęcia. W efekcie zamiast nieco zwolnić, spojrzeć wstecz coś podsumować to ja spędzam końcówkę roku w wirze wszystkiego. W mojej wyobraźni widzę siebie na łańcuchowej karuzeli, pędzącej nad kolorowo rozświetlonym miasteczkiem, w okół wirują płatki śniegu, a ja jeszcze kręcę się i bujam między zdarzeniami jadącymi na sąsiednich krzesełkach. Krzyczę przy tym radośnie „łiii”, i nie myślę o tym, że jak rozbujam się za bardzo to łańcuchy może szlag trafić, nie zważam na rzeczy wypadające z kieszeni. Jak na chwile zsiadam z karuzeli i na mgnienie oka oglądam się przez ramie za siebie to szczęśliwie od 3 lat mam co roku te same wnioski. To był świetny rok. Dużo dostałam, sporo rozdałam, wiele się nauczyłam, jest zupełnie inaczej niż rok temu. Na Międzynarodowej już nie mam trzech pokoi dla siebie, został mi jeden. Pozostałe zamieszkane, siostra i adoptowany starszy brat, bywa jak w serialu. Nie mam już tej pracy którą miałam rok temu, będę podejmować wyzwania w zupełnie innych dziedzinach. Nie mam też chłopaka, przybyło za to przyjaciół. Na półkach zamiast książek o go panoszą się podręczniki Toastmasters. Na półkach obok kucyków pony stoją mechy bojowe. I tak co roku wszystko inaczej. Nic dziwnego, że czekam z nutką ekscytacji, co tam czeka za rogiem mijającego roku. Oprócz szaleństw które już zaplanowałam ;) Sama sobie życzę więcej prelekcji, więcej wstążek, sukcesów w świecie automatyki budynkowej i dalszego bycia jak Pinkie Pie. Wam życzę żeby tak się układało, żebyście podzielali mój życiowy entuzjazm. Do zobaczenia w 2015.
0 Komentarze
|
Agnieszka "Poziomka" ZiomekProgramistka, artystka, minimalistka. Archiwum
Czerwiec 2020
Kategorie
Wszystkie
|